12 października 2013

01. U Huncwotów w pokoju.

Przetarłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Leżałam na swoim łóżku w dormitorium mojego domu, lecz moje przyjaciółki jeszcze spały. Spojrzałam na wesoło tykający zegar - była siódma dwie. O mały włos, a bym zaspała. Chyba naprawdę zacznę używać tego budzika od Remiego. Po cichu założyłam fioletowe kapcie i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku szafy. Wyciągnęłam jakąś czarną bluzkę z wielkim, białym iksem po środku, oraz ciemnoszare getry. Chwyciłam swoją różdżkę oraz odznakę Prefekta, zamaszystym ruchem przypinając ją do tuniki. Na paluszkach wyszłam z sypialni i ruszyłam na co poranny obchód po wieży Gryfonów. Moim zadaniem było sprawdzić, czy wszyscy żyją, nikt się nie pozabijał, no i oczywiście, czy panuje w miarę jako taki porządek w pokojach. Pauline Versus, Emeline Vancy, Anne Longbottom, Caroline Jelly. Tak głosiła złota plakietka na dębowych drzwiach. Zapukałam, lecz nie usłyszałam odpowiedzi. Pewnie jeszcze spały. Wzruszyłam więc tylko ramionami. Później je skontroluję. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę sypialni równoległej do mojej. Rogacz Potter, Łapa Black, Lunatyk Lupin, Glizdogon Pettigrew. Pod tą z pewnością zmienioną zaklęciami tabliczką, widniało dopisane odręcznie mugolską kredką świecową: "UWAGA! Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Przed wejściem zapoznaj się z tym ostrzeżeniem, bądź skonsultuj z panią Prefekt lub Minerwą McGonagall, gdyż wejście do nas na chama zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu".  Taa... to, niechętnie przyznaję, była szczera prawda.
U nich zazwyczaj panował taki bałagan, że żadnymi słowami nie da się go opisać. Na żyrandolu i drzwiczkach od szafek wisiały różne części garderoby, na podłodze walały się potłuczone szklanki, butelki od napojów (w większości, szczęściem, bezalkoholowych), puste, podarte opakowania po słodyczach z Hogsmeade, talerze wraz z resztkami jedzenia, które podkradali z kuchni, oraz wiele, wiele, wiele innych. Włączając w to plakaty na ścianach, przymocowane Zaklęciem Trwałego Przylepca, co oznacza, że nikt ich już nigdy nie odklei. Szkoda gadać. Dobra, muszę się wziąć w garść, pomyślałam. Bez pukania weszłam do środka. Widok, który tam zastałam, był w niczym niepodobny do opisywanego przed chwilą przeze mnie. Było... jakieś trzy razy gorzej.
- POTTER, BLACK, LUPIN, PETTIGREW! - krzyknęłam. Cała czwórka chrapała w najlepsze pod pierzynami, przykrytymi stertą śmieci. - Wytłumaczycie mi łaskawie co to jest?!
Ciche burknięcie pełne niezadowolenia i oto wyłoniła się zaspana twarz Jamesa. Zwrócił ten swój rozczochrany łeb w moją stronę i nie odrywając ode mnie wzroku, pomacał po swojej zabrudzonej szafce nocnej, w poszukiwaniu okularów. Gdy w końcu je znalazł, włożył je szybko na nos, uśmiechając się pogodnie.
- Witaj Liluś! - zawołał radośnie. - Piękny dzień dzisiaj mamy. W sam raz, by umówić się z pewnym przystojniakiem na romantyczną kolację pod gołym niebem, nieprawdaż? - zatrzepotał słodko rzęsami. - No nie daj się prosić!
Wywróciłam oczami. Norma.
- Och, fantastycznie, James - mruknęłam. - Jeśli tylko znajdziesz mi jakiegoś przystojniaka, bo ja osobiście żadnego nie znam, to nie widzę przeszkód.
Wytknął mi język.
- Oj, Evans, Evans. Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz! - powiedział dziarsko, wyskakując z posłania. - Przepraszam za ten bajzel, no ale wiesz... nie pukałaś. Zwykle kiedy pukasz mamy z pięć sekund, by wszystko ogarnąć i wygląda to ciut lepiej...
Weszłam dalej, w głąb tej zasyfionej dziczy. Zapach, który tu panował, prawie że przyprawiał mnie o mdłości. Aż podskoczyłam, gdy nadepnęłam na jakiegoś większego robaka.
- Ostrożnie, skarbie. Pałętają się tutaj Chochliki Norweskie*. Zabiłaś tę należącą do Glizdka. No zachwycony to on nie będzie.
- Jesteście obrzydliwi - burknęłam głośno.
Wówczas moim oczom ukazała się druga, blond czupryna. Jej właściciel rozejrzał się z niesmakiem dookoła.
- Może - uciął Potter. - O, Luncio, witaj!
Osobnik nazwany przez tego małpoluda "Lunciem" jęknął. Przebił się przez całe tony papierów, mierząc Rogacza zrezygnowanym spojrzeniem
- Tyle razy was prosiłem, chłopaki, byście doceniali z łaski swojej, moje starania by w tym dormitorium wyglądało jako tako - warknął. - No poważnie. To ja tu pół dnia spędzam na gruntownych porządkach, a potem budzę się na wysypisku śmieci. Wielkie dzięki. Przeprowadzam się do Pokoju Wspólnego - oznajmił z udawanym oburzeniem. Wargi okularnika uniosły się delikatnie ku górze. Oboje po chwili wybuchnęli szczerym śmiechem, który zbudził dwóch pozostałych z zimowego snu.
- Co jest? - zaspany Black usiadł na łóżku. - Remek znowu grozi, że zamieszka w salonie?
- No - potwierdził James. - Cóż, przynajmniej zwolni się jedno miejsce na wypadek niespodziewanego.
___
No. To wychodzi na to, że nie było mnie od ładnych kilku miesięcy. Sporo się w tym czasie pozmieniało. Nawet rozdziały są krótsze :) Nie sądzę, by ktoś z poprzednich czytelników jeszcze tu zajrzał (choć jeśli tak, to na pewno będzie mi bardzo miło), wobec tego nie będę się tłumaczyć z przyczyn mojej długiej nieobecności w świecie blogsfery. Powiem jedynie, że to z przyczyn całkowicie zależnych ode mnie. Strasznie dużo razy zmieniałam zdanie, rozpoczynałam od nowa historię, stwierdziłam nawet, że tego zawieszę (i zawiesiłam) na rzecz drugiego. Szczerze mówiąc, to jest wstyd. Jednak stwierdziłam, że zostanę mimo wszystko przy tym blogu. To była moja pierwsza poważna historia o Huncwotach, wypadałoby wreszcie coś z nią zrobić. Cóż, w każdym razie Huncwoci powracają.

*Chochliki Norweskie - stworzenia wymyślone przeze mnie. Są zielone i pomimo przezroczystych skrzydeł nie umieją latać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy