13 maja 2014

03. Trochę tego i trochę tamtego - część I.

Panie i panowie, czyli moi kochani, ewentualni czytelnicy. Po przerwie powracam, dając sobie ostatnią już szansę... Nie ukrywam, od października ubiegłego roku wiele się zmieniło w moim życiu. No, ale nie jesteście tym pewnie zainteresowani, więc przejdźmy od razu do rozdziału :) Co Was będę zanudzać?
Prezentuję Wam starych, dobrych, sprawdzonych Huncwotów!

~*~
Zgromadzono nas w Wielkiej Sali. Usiedliśmy my stołach swoich domów, w milczeniu wysłuchując przemowy dyrektora, próbującego naświetlić nam nową sytuację, która od dziś (za wiedzą Ministerstwa) będzie tutaj panować.
- Jak wiecie - zaczął donośnie - w dzisiejszych czasach ciężko o odpowiednią ochronę. Nie oznacza to jednak, że mamy poddać się bez walki o nią. Ja, jako zarządca naszej szkoły muszę postawić na wasze bezpieczeństwo. Ale przejdźmy do rzeczy. Minister Magii, Korneliusz Knot, wychodzi z pewnego założenia. Mianowicie uważa, iż to wilkołaki są na dzień dzisiejszy jednym z poważniejszych zagrożeń. Dlatego też zaproponował mi grupę specjalnie wyszkolonych czarodziejów, których zadaniem będzie dbanie o was, moi mili. To grupa specjalnie wyszkolonych czarodziejów nosi nazwę Łowców Wilkołaków.
Kilkoro uczniów wzdrygnęło się, lecz nim zdążyła wybuchnąć panika, Dumbledore zdążył wtrącić kilka uspokajających słów.
- Bez obaw! Bez obaw! Działanie te jest czysto kontrolne, podjęte na tak zwany "wszelki wypadek". Przezorny zawsze ubezpieczony, jak zawsze mawiałem. Nie mniej, od tej pory jednak, będziecie zmuszeni trzymać się ściśle obowiązujących reguł, opracowanych przeze mnie i grono pedagogiczne.
Profesor McGonagall zrobiła jedną ze swoich ironicznych min.
- Tak więc jesteście zmuszeni do przejścia badania, które potwierdzi, że nie jesteście zarażeni likantropią.
Jakiś uczeń z Hufflepuffu podniósł rękę. Dumbledore udzielił mu głosu.
- Psze pana, ale przecież gdyby ktoś był wilkołakiem, to byśmy chyba zauważyli!
Dyrektor ukradkiem spojrzał na Huncwotów (twarz Remusa wyglądała przerażająco blado. W sumie naprawdę nie dziwi mnie jego reakcja. Teraz będzie musiał jeszcze bardziej zadbać o ukrycie swojej prawdziwej tożsamości. Ciekawi mnie natomiast kto prócz niego i jego przyjaciół wie o tym problemie).
- Nie sądzę, Michaelu. - odparł, spoglądając już na Puchona - Rzeczy oczywiste zawsze najłatwiej Umykają naszej uwadze. Należy chuchać na zimno, również w tej sprawie. A raczej: zwłaszcza w tej sprawie.
Chwilę jeszcze pozostaliśmy na miejscach, słuchając wywodu profesora Flitwicka na temat nieodrabiania prac domowych z Zaklęć i Uroków (postanowił wykorzystać okazję zgromadzenia całej szkoły), a potem pozwolono nam odejść.
_
- Hej, Liluś, skarbie! - usłyszałam, gdy byłam w połowie schodów prowadzących na siódme piętro.
- Nie, randka ze mną wciąż nie wchodzi w grę - warknęłam, zaciskając wargi.
- Ale mnie nie o randki chodzi... - James złapał mnie za ramię, tym samym zatrzymując mnie. -... znaczy, nie tylko o nie. Bo o nie w pewnym stopniu też... Dobra, potem. W każdym razie obiecałem Remiemu, że spytam cię czy się go boisz. Więc pytam.
Wywróciłam oczami. Huncwoci i ich niedorzeczne pomysły. Ja miałabym drżeć ze strachu przez któregoś z nich? Doprawdy! Jeszcze czego!
- Więc odpowiadam: to nawet nie wchodzi w grę. Jeśli chcecie mnie nastraszyć, to sklonujcie ciebie, a potem porozrzucajcie te klony po całej szkole. Gwarantuję szybki zawał - ruszyłam dalej.
James wyszczerzył zęby.
- W imieniu naszego kochanego Lunasia, informuję cię, iż kamień spadł mu z serca.
- Mów za siebie!
- No mnie kamień nie spadł z serca! - pobiegł za mną. - No weź, co mam zrobić, żebyśmy zjedli romantyczna kolację? Ugotować coś? Nauczyć się gotować? Prać? Sprzątać? Przyszywać guziki? Szyć? Urządzać herbatkę dla twoich lalek z dzieciństwa? Kupić ci najnowszy numer Małej Miss? Kupić ci na własność Wrzeszczącą Chatę? Zaakceptować Smarkerusa? Zaadoptować Smarkerusa? Nie, dwa ostatnie są niemożliwe... Cofam. Więc... Jeszcze raz. No weź, co mam zrobić, żebyś...
- Zamknąć się, na przykład? I tak milczeć, gdy do mnie mówisz? - zaproponowałam lekko ironicznym tonem.
- Możesz mnie uciszyć... - oznajmił chytrze Potter.
- Jak? - zapytałam, nie mając nadziei na sensowną odpowiedź.
- Pocałunkiem - zagryzł wargi, czochrając włosy (czy według niego to było seksowne? Serio, facet czochra czuprynę przed tobą, żeby wyglądać jak... no jak coś rozczochranego. Albo ten świat oszalał, albo ze mną coś nie tak. Obie opcje bardzo prawdopodobne...).
Ponownie stanęłam w miejscu, odwracając się twarzą do Jamesa, tak, że teraz patrzyliśmy sobie w oczy.
- Skarbie ty mój niedrogi, czy ja mam wypisane na czole "darmowe całuski"? - spytałam.
- Nie. Ale mogę ci napisać. Będzie się liczyć?

~*~
Od autorki raz jeszcze.
Wyszłam z formy. Wiem o tym. Daję sobie tydzień. Może dam radę?
A teraz idę spać. Jestem piekielnie, chorobliwie, Remusowo wręcz, zmęczona...

3 komentarze:

  1. Super opowiadanie. Zapraszam na mojego bloga http://fanfiction-loji.blogspot.com/ . Wiem tylko dwa rozdziały i zapewne niczym nie różniące się od innych, ale jutro dodaje trzeci rozdział, który jest trochę inny.

    OdpowiedzUsuń
  2. No weź, co mam zrobić, żebyśmy zjedli romantyczna kolację? Ugotować coś? Nauczyć się gotować? Prać? Sprzątać? Przyszywać guziki? Szyć? Urządzać herbatkę dla twoich lalek z dzieciństwa? Kupić ci najnowszy numer Małej Miss? Kupić ci na własność Wrzeszczącą Chatę? Zaakceptować Smarkerusa? Zaadoptować Smarkerusa? Nie, dwa ostatnie są niemożliwe... Cofam. Więc... Jeszcze raz. No weź, co mam zrobić, żebyś... ->GENIALNE :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahah super! Tylko szkoda, że tak mało! Pisz dalej;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy